Jak znalazłem moją religię

Wywiad z czcigodnym Heng Sure – amerykańskim mnichem buddyjskim

przekład:Alicja Sarnat

Czcigodny Heng Sure lubi mówić. Jeśli znajdziesz się na Buddyjskim Uniwersytecie w Berkeley, gdzie mieszka on jako pastor i będziesz miał szczęście, że go tam zastaniesz, może zaprosić cię na filiżankę herbaty i na rozmowę o wszystkim, od tradycyjnych tekstów buddyzmu chińskiego poczynając, aż do za i przeciw nowego systemu Macintosh. Zanim się obejrzysz, miną dwie godziny rozmowy, a właściwie słuchania, bo to głównie Mistrz będzie mówił.

Dlatego trudno uwierzyć, że Sure, który wychowywał się w rodzinie szkocko-irlandzkich metodystów w Ohio, zanim przyjął buddyzm studiując na uniwersytecie w Berkeley w latach 60-tych, przeżył sześć lat nie mówiąc ani słowa. W 1977 r., po przyjęciu wskazań mnicha Mahajany, złożył ślub milczenia.

W tym czasie również, Sure rozpoczął żmudną, dwu i półroczną pieszą pielgrzymkę z Los Angeles do Miasta Dziesięciu Tysięcy Buddów w Talamage, w pobliżu Ukiah, podczas której składał pełen pokłon co trzy kroki.

Rozmawiałem z Surem o tym, jak został buddystą i o jego przeżyciach podczas długiej podróży, i o tym, jakie jest miejsce buddyzmu w jego widzeniu świata.
David Ian Miller – 2 maja 2005 – 2005 SF Gate


Wywiad

Mnisi buddyjscy w tradycji chińskiej dostają nowe imię po przyjęciu święceń. Ma ono im pomóc w rozwoju na duchowej ścieżce. Co oznacza twoje imię?

Heng Sure oznacza „ciągle realny”. Zanim zostałem mnichem, pracowałem w teatrze jako aktor. Granie roli polega na przekazaniu iluzji najlepiej, jak to możliwe. Ja miałem zły zwyczaj żyć życiem postaci, którą grałem, również poza sceną. Więc to imię ma przypominać mi, abym zawsze powracał do rzeczywistości, do tego, co prawdziwe i realne.

Co grałeś?

Grałem głównie w musicalach na Broadwayu. Grałem Guya Mastersona w Guys and Dolls, J.Pierpont Finach w How to succed In Business i pana Applegate w Damn Yankees.

To wielka zmiana od musicalu do buddyjskiego klasztoru. Co teraz myślisz o tym okresie swojego życia?

Teatr był wielką zabawą. Ciągle jeszcze pamiętam wszystkie piosenki i libretta. Ale dłużej już jestem mnichem niż byłem aktorem. Myślę, że jest czas na rozrywkę i czas na głębsze spojrzenie.

Jak odkryłeś buddyzm? Wydaje się, że nie było wielu buddystów w Toledo w Ohio w latach 50-tych i 60-tych, prawda?

Punktem zwrotnym na mojej życiowej ścieżce był język chiński. Starsza siostra mojej mamy pracowała w Waszyngtonie w Amerykańskiej Agencji Informacyjnej. Zajmowała się Azją. Kiedy miałem 13 lat, przysłała mi katalog z wystawy malarstwa chińskiego. Zobaczyłem tam chińskie znaki i coś w nich przyciągnęło mój wzrok. To było tak, nie wiem, jakbym już je kiedyś widział.

Więc zacząłeś się uczyć chińskiego?

Tak. Miałem to szczęście, że uczyłem się chińskiego w szkole średniej. To był jeden z trzech programów szkolnych w tym czasie. I moi rodzice, niech będą błogosławieni, powiedzieli: ”Rób to, to poszerzy twoją wiedzę.” I potem kontynuowałem naukę na uniwersytecie. Dostałem stopień magistra w Berkeley na wydziale języków orientalnych. I w tym momencie spotkałem mojego buddyjskiego nauczyciela, Czcigodnego Mistrza Hsuan Hua.

Jak go spotkałeś?

Mój kolega z college’u przyjechał do Kalifornii i spotkał go w klasztorze Złota Góra, który znajdował się w dawnej fabryce materaców w Mission District. Pewnego dnia wpadł do mnie i powiedział: „Pamiętasz jak rozmawialiśmy o tym, że pewnego dnia wyruszymy na poszukiwanie buddyjskiego patriarchy?” Rozmawialiśmy o spotkaniu takiej osoby w Himalajach, a może w Rishikesh [w Indiach] czy w Indonezji. A mój przyjaciel powiedział: „Nie, on jest tutaj w San Francisco. Chodź ze mną do opata.” Więc przejechałem moim Volvo Bay Bridże i wszedłem do tego starego budynku przy Valencia 15. I przeżyłem bardzo dziwne doświadczenie.

Co się stało?

W tym czasie ukończyłem dwa lata studiów i szalała wojna w Wietnamie. Myślałem: „Czy chcę zostać naukowcem? Nie, to zbyt jałowe. Czy chcę być śpiewakiem country? Nie, to zbyt ryzykowne i brudne. Czy chcę pojechać do Kanady? Nie, to też nie dobrze.” Wszystko to miałem w głowie. Ale kiedy przekroczyłem drzwi klasztoru i poczułem zapachy, chłodne powietrze, usłyszałem dzwony i poczułem ten spokój klasztorny, wszystkie myśli zniknęły. Wątpliwości i lęki po prostu spłynęły przez palce stóp. I wyraźnie usłyszałem spokojny głos: „Wróciłeś. Wracaj do pracy. Jesteś w domu.”

Rozpocząłeś więc studia w klasztorze pod kierunkiem Mistrza Hsuan Hua. Czego cię uczył?

Pochodził z Mandżurii, chiński buddyjski mnich, który naprawdę praktykował dharmę. To nie było takie, wiesz, „My praktykujemy Zen ponieważ to jest modne.” Podstawą jego nauk była etyka: To, jaką byłeś osobą, było tak samo ważne jak to, co praktykujesz; to było źródłem twojej praktyki. Uczył nas tyle samo o Konfucjuszu, co o Buddzie. Inną rzeczą, jaką mi wpoił, było zamiłowanie do nauki. Byłem w szkole przez 18 lat, ale nie byłem tak naprawdę zainteresowany umysłem. Kiedy spotkałem Mistrza Hsuan Hua, zobaczyłem jak bardzo kocha uczenie się. Była w nim radość, kiedy widział umysły młodych ludzi zdobywające wiedzę i wzrastające. Czysta radość.

Porozmawiajmy o pielgrzymce, którą podjąłeś po zostaniu bhikshu, czyli buddyjskim mnichem, w 1977 roku. Przez dwa i pół roku ty i twój mnich towarzysz przewędrowaliście z Los Angeles, wzdłuż wybrzeża Kalifornii, robiąc pełen pokłon co trzy kroki przez całą drogę. To musiało być niezwykle trudne.

Tak. Wykonywanie pokłonów było trudne, ale trudniejsze było milczenie. Na początku pielgrzymki złożyłem ślubowanie milczenia przez sześć lat.

Co było najtrudniejsze w milczeniu przez tak długi czas?

Najtrudniejsza była cierpliwość, na jaką musiałem się zdobyć, obserwując cały czas mój umysł pragnący mówić. Jesteśmy bardzo przywiązani do komunikowania się. Jedną z radości bycia człowiekiem jest dar mowy, to jest magiczne. Więc kiedy przestałem mówić, potrzeba mówienia nie ustawała. Był taki moment, kiedy zorientowałem się, że nie wypowiedziałem ani jednego słowa od tygodnia. I w tym momencie sutra [tekst religijny], którą niosłem na plecach – ta, do której się kłaniałem – nagle ożyła. To było zabawne: w momencie, kiedy mój umysł ucichł, słowa sutry stały się jakby komentarzem do świata, który widziałem wokół siebie. Odkryłem, że jesteśmy przywiązani do kontaktowania się z otaczającym nas światem w ledwo uchwytny, ale bardzo silny sposób, ale kiedy zejdziemy do naszego wnętrza i zaczniemy tam żyć, wszystko się ucisza.

Jak się porozumiewałeś w drodze, kiedy nie mogłeś mówić?

Nie musiałem nic mówić, mój mnich towarzysz mówił. Moim zadaniem było utrzymywanie koncentracji mojego umysłu.

Dlaczego w ogóle poszedłeś na tę pielgrzymkę?

Pomyślałem, że jeżeli potrafię opanować moją własną chciwość, złość, pomieszanie poprzez maszerowanie, pozostawanie w milczeniu i robienie pokłonów, to może będę mógł sprawić, aby ten świat stał się trochę bardziej spokojny. Będę pracował nad tym, abym mógł kontrolować niespokojny świat moich myśli i słów. Tak więc ta pielgrzymka była w intencji pokoju na świecie, ale poczynając od mojego własnego umysłu.

Czy masz na myśli to, że poprzez kontrolowanie swego zachowania, symbolicznie przynosiłeś światu pokój?

To było więcej niż symboliczne. Jako student w college’u byłem bardzo zaangażowany w politykę. Widziałem głowy moich przyjaciół rozbijane przez policję podczas zamieszek na Konwencji Demokratów w Chicago. Byłem w szkole, kiedy Dr. Martin Luther King Jr. został zamordowany, i kiedy umarł Robert Kenedy. I oto byłem ja, student z dyplomem, który próbował znaleźć to, co w życiu ma sens i jak odpowiedzieć na tamte wydarzenia. Pomyślałem: „Buddyzm mówi, że należy zaczynać od wnętrza. Zaczynać od swojego własnego umysłu.” Wszystko jest projekcją umysłu, mówi buddyzm. Pomyślałem, że gdybym mógł zrozumieć moje własne pomieszanie, to, to będzie rzeczywiste. To nie będzie teatr. To nie będzie wymachiwanie pięścią przed obiektem wojskowo-przemysłowym. To nie będzie obrzucanie kamieniami. To będzie podejście do korzeni problemów, moich własnych myśli, chciwości i złudzenia.

Jak to było w drodze? Jakich ludzi spotykałeś?

Spotkaliśmy najróżniejszych ludzi. Wielu było uprzejmych i hojnych. Kilku było nie tak miłych. I trzy razy przystawiono nam rewolwer do głowy.

Rewolwer do głowy? Czy chcieli was obrabować?

Nie. Obrabowano nas kilkakrotnie, ale nie za pomocą broni palnej. Ci ludzie po prostu wycelowali w nas broń, nie wiem dlaczego. Marty [drugi mnich] mówił do nich: „Cześć. Jesteśmy buddyjskimi mnichami i pielgrzymujemy w intencji światowego pokoju. Czy możemy ofiarować wam trochę literatury?” I jakimś cudem nikt nie nacisnął spustu. Ale o wiele częściej spotykaliśmy ludzi, którzy sami ofiarowali nam pomoc.

Podaj jakiś przykład.

Szliśmy w Santa Cruz. Było wcześnie rano i kiedy powstawałem z pokłonu, spostrzegłem 10 letnią dziewczynkę jadącą na rowerze w naszą stronę. Podała mi paczkę i powiedziała: ”Proszę pana, to jest moja kanapka. Myślę, że może wam się przydać w drodze. Weźcie, proszę.” I wręczyła mi ją. Tego typu spotkań było o wiele więcej niż tych pełnych wrogości.

Czy byliście kiedyś w poważnym niebezpieczeństwie?

Raz w Santa Luis Obispo spotkaliśmy dzieciaki, które po szkole urządzały sobie wyścigi samochodami. Przejeżdżali koło nas w chmurze pyłu, który dosłownie obsypywał nas od stóp do głów. Byłem naprawdę przestraszony, bo nie wiedziałem, kim oni naprawdę są. Byłem kłaniającym się mnichem, który powinien był panować nad swoim umysłem, ale po tygodniach pokłonów myślałem: „O mój Boże, jest 4 godzina. Mam jeszcze godzinę pokłonów, a tu znowu oni.” Któregoś popołudnia zobaczyłem ich, jak zajeżdżają na parking w swoich pickupach, więc zacząłem recytować mantrę współczucia. Ale w głębi serca myślałem: „Bodhisattwo zniszcz ich. Ochroń mnie.” I nagle otworzyłem oczy i zobaczyłem opata, mojego Mistrza Hsuan Hua, stojącego w sandałach na parkingu.

Co on tam robił?

Myślę, że tego dnia jechał z San Francisco. Uśmiechnął się do mnie i podszedł do tych młodych ludzi w samochodach. Zaczął z nimi rozmawiać. Byli podekscytowani, że ktoś, kto wyglądał na mistrza kung fu, rozmawiał z nimi. Dał im różańce, czy coś takiego, a oni dali mu colę. Potem zrozumiałem, że użyłem mantry wielkiego współczucia, jak broni. Postrzegałem siebie, jako ofiarę. Nie zastanawiałem się nad tym, co powinien zrobić mnich. Jedną rzecz trzeba powiedzieć o opacie, jego nauki zawsze przychodziły w samą porę. Tamtego popołudnia powiedział do mnie: „To nie współczucie.” Następnego dnia, kiedy robiłem pokłony, te dzieciaki znowu się pojawiły, ale nic się nie działo, po prostu stali na parkingu obserwując. Później usłyszałem jak jeden z nich powiedział: „Powodzenia, mnichu. Jesteś dziwaczny, ale powodzenia.”

Gdzie spaliście podczas podróży? Czy nocowaliście u ludzi w domach?

Złożyliśmy ślub nie spania pod dachem w ciągu tych trzech lat. Mieliśmy furgonetkę ’57 Plymouth, w której spaliśmy w nocy, mieliśmy w niej też wizerunek Buddy, sutry i nasze garnki.

Co jedliście?

Głównie jedliśmy dzikie rośliny zbierane obok drogi. Mieliśmy książkę Euell Gibbons „Dzikie szparagi”, którą dostaliśmy od nauczycielki biologii ze szkoły średniej w Santa Barbara, która bała się, że nie odróżnimy roślin jadalnych od niejadalnych.

Czego się nauczyłeś podczas tej podróży?

Nauczyłem się dużo o moich nawykach myślowych. O trikach mojego umysłu. Uczymy się o sobie z tego, jak jesteśmy odbierani przez naszych bliskich, z telewizji, od przyjaciół. A ja zobaczyłem wymiar tego wszystkiego. Zobaczyłem ograniczenie mojego rozumienia dobra i zła, siebie i innych. To wszystko tworzy nasz umysł. Ale to nie jest cały umysł. Sutry porównują to do baniek na powierzchni oceanu. Umysł to ocean. Przez pokłony i milczenie, powoli, powoli zanurzałem się w oceanie. To głęboka, głęboka woda.

Czy jeszcze kiedyś zanurzysz się w tą głęboką wodę? Czy pójdziesz jeszcze kiedyś na pielgrzymkę?

To jest jak badanie jaskiń. Kiedy medytujesz, schodzisz głęboko w swój umysł i zostawiasz ślad wszędzie tam, gdzie się zatrzymujesz. Potem wychodzisz na powierzchnię. Potem znowu schodzisz i zostawiasz ślad. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś pójdę na pielgrzymkę, ale ciągle medytuję i ciągle się kłaniam. Więc można powiedzieć, że ciągle pielgrzymuję. Ale to może trwać wiele wcieleń, kto wie, jak długich, zanim dotrze się do dna.

Niektórzy ludzie krytykują klasztorne życie jako rodzaj ucieczki. Widzą życie w klasztorze jako zamknięcie się przed sprawami świata. Co o tym myślisz?

To jest stereotyp i myślę, że fałszywy. Każdy, kto żył w klasztorze, powie ci, że nie jest to miejsce ucieczki od świata.

Dlaczego nie?

W klasztorze nie ma gdzie uciec. Nie ma tam telewizji, gazet, zabawek. Nie ma lekarzy. Jesteś tam sam ze swoim umysłem. Porównaj to z normalnym życiem. Telewizor jest włączony przeciętnie przez sześć godzin dziennie. To jest ucieczka. Pomyśl teraz o ludziach, którym psychotropowe leki pomagają przeżyć dzień i noc. Jak wiele dzieci obecnie jest uzależnionych od Ritalinu? Ile czasu tracimy robiąc zakupy? Ci, którzy mówią, że życie klasztorne jest ucieczką, prawdopodobnie nie spędzili ani chwili sam na sam ze swoim umysłem. Gdyby było inaczej, wiedzieliby, że nie ma ucieczki. Cały ten bagaż w twoim umyśle tylko czeka, żeby przyciągnąć twoją uwagę. Kiedy tylko usiądziesz, aby medytować i być cicho, otwiera się szafa ze wspomnieniami, przywiązaniami, niepokojami, nadziejami, itp. A więc klasztor jest ostatnim miejscem, do którego powinieneś pójść, aby uciec od tego wszystkiego. Nie ma tam nic, czym mógłbyś się zająć. Jesteś tylko z tym, od czego cały czas uciekałeś: zawartością twojej głowy.

Ale jeśli zostajesz w klasztorze i nie wchodzisz w interakcje z innymi ludźmi, to jest to rodzaj ucieczki?

Można tak powiedzieć. Ale mamy coś, co się nazywa zaangażowanym buddyzmem. Ja jestem zaangażowanym buddystą i dlatego wychodzę z klasztoru codziennie. Ideą tego jest znalezienie sposobu, aby to, co osiągnąłeś podczas medytacji i nauki dharmy pomogły odmienić społeczną, ekonomiczną i polityczną niesprawiedliwość.

Wspomniałeś wcześniej o chodzeniu do kuchni, w której wydaje się posiłki bezdomnym. Czy to masz na myśli?

Tak. Ale jest coś jeszcze. Powiedzmy, że stoisz na St .Anthony [kuchnia dla bezdomnych w San Francisco] i podajesz jedzenie 200 ludziom. To wspaniałe; zrobiłeś coś dobrego. Potem czekasz na następną okazję zrobienia czegoś dobrego. Ale, z drugiej strony, jeśli siedzisz na poduszce w spokoju i oczyściłeś swój umysł z gniewu, także zrobiłeś coś dobrego dla świata. Umysły spotykają się ciągle – twój umysł jest stale w kontakcie z rodziną, z dziećmi, z sąsiadami. Jeśli twój umysł jest spokojny, jesteś w kontakcie z całym światem.

Jak umysły się spotykają?

Dam ci przykład. Ktoś, kto jest podenerwowany, wsiada do pociągu BART. Jest naprawdę wściekły. Każdy, kto jest obok, spostrzega to natychmiast – wszyscy to czują. I jeśli ktoś, kto jest zadowolony i szczęśliwy wsiada do tego pociągu, także natychmiast to spostrzega. Nasze umysły nadają i odbierają cały czas. Więc kiedy siedzisz w klasztorze i twój umysł jest rzeczywiście całkowicie spokojny i czysty, wysyłasz te sygnały. Robisz coś najbardziej wartościowego dla tego świata. Zmieniasz świadomość. To znaczy, że jesteś zaangażowanym buddystą, albo Żydem, albo chrześcijaninem, albo muzułmaninem. To jest to.

Nie każdy potrafi się poświęcić poszukiwaniom duchowym tak jak mnich. Ludzie muszą zarabiać na życie, utrzymywać rodziny i tak dalej. Co więc oni robią?

Powiedziałbym, że jeżeli możesz siedzieć [medytować] w swojej sypialni, jeśli potrafisz medytować w ruchu ulicznym, jeśli potrafisz medytować w swoich czterech ścianach, to naprawdę coś robisz. Ile znasz miejsc pracy, w których ludzie są zdesperowani? Siedzą tam, czują się niedoceniani, sfrustrowani, że ich pomysł został odrzucony, albo że projekt ich życia został przerobiony przez młodego, nic nie umiejącego kierownika. Jeśli mielibyśmy miejsca pracy, gdzie ludzie spędzaliby osiem godzin dziennie dbając o swój umysł i nie pozwalając sobie na nerwy i desperację, to było by coś. To było by warte zainwestowania w to.

To na pewno nie jest przedmiotem dyskusji w pismach ekonomicznych, czy w CNBC. Zamiast tego słyszymy wiele o produktywności i zyskach.

Właśnie. Inwestujemy w przedsięwzięcia, ale nie zwracamy uwagi na to, co dzieje się pod powierzchnią, czym to jest dla nas samych i dla otaczającego nas świata. Świat jest na progu bankructwa jeśli chodzi o naturalne surowce. Kończy się ropa naftowa. A my ciągle pytamy: „W czym problem? Dlaczego znaleźliśmy się w tym bałaganie?” Liczymy listki na końcu gałęzi, a nie zwracamy uwagi na korzeń. Korzeniem jest umysł. To tam leży problem.

Więc co jest rozwiązaniem? Medytacja?

Odpowiedzią jest modlitwa. Odpowiedzą są tradycyjne technologie. Ciągle pracujemy nad nowymi technologiami, podczas gdy nie zbadaliśmy jeszcze naszych tradycyjnych, fundamentalnych technologii.

O jakich technologiach mówisz?

Modlitwa jest technologia. Także hojność i współczucie. A także oddawanie dziesięciny, post i milczenie. Każda tradycja religijna ma narzędzia, których możemy użyć. Spójrz na dziesięć przykazań. Jedno mówi: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.” To jest takie mocne, a jednak każdego dnia okłamujemy się nawzajem, aby przetrwać. Nazywamy to sprytem. Nazywamy to osiąganiem zysku. Ale to nas kaleczy.

Tylko, że zyski z tych „technologii” nie są natychmiastowe. Łatwiej jest odczuć korzyść ze zjedzenia czekoladki czy z obejrzenia serialu, prawda? Kiedy mówisz o praktykowaniu hojności czy współczucia, to to zabiera więcej czasu.

Tak, to oczywiście prawda. Ludzie oczekują natychmiastowych rezultatów. Ale gdybyśmy mieli narodowego przywódcę, który ceniłby i mówiłby o mądrości… Ludzi, którzy mówiliby: „Nie oczekujemy rezultatów w krótkim czasie, rezultaty będą za siedem pokoleń…” to mogłoby być łatwiejsze również dla reszty społeczeństwa.

Czy ktokolwiek mówi w ten sposób?

Tradycja Indian amerykańskich tak mówi; tradycja żydowska też. Wszyscy święci i ojcowie starych tradycji tak mówią. Także wielu naukowców. Mówią nam, że powinniśmy troszczyć się o przyszłość świata. Niestety zbyt mało ludzi ich słucha.

Jedną z rzeczy, które powiedziałeś mi o dwu i półletniej pielgrzymce było to, że nauczyła cię ona, że ludzie mogą się zmieniać. Spotykałeś różnych ludzi, jedni byli sceptyczni, inni nawet odnosili się do ciebie wrogo, ale w końcu docenili twój wysiłek. Czy ciągle wierzysz, że ludzie mogą się zmieniać?

O tak, zdecydowanie w to wierzę. Wiem, że ludzie mogą się zmieniać. Wyczuwam głębokie pragnienie dobra i przyjaźni [w ludziach]. Kiedy wychodzę z klasztoru na zewnątrz, praktykuję używanie mojego umysłu jako przekaźnika. Chcę, aby mój umysł był pełen przyjaźni i dążę do tego każdą myślą. Myślę, że każdy z kim się spotykam, czuje to i ma to na niego wpływ. To więcej niż pobożne życzenie. Widzę zachodzące zmiany.

Ale, jak powiedziałeś, ludzie nie słuchają mądrych głosów. Nie słyszą tego, co powinni słyszeć. Co pozwala ci myśleć, że to się zmieni?

Myślę, że jesteśmy w punkcie szczytowym. Globalna sieć komunikacji, która powstała w ciągu mojego życia, daje nam możliwość kontaktowania się ze sobą, poznawania i troszczenia się o to, co ludzie robią w tak odległych miejscach, jak Afganistan czy Chiny. Ale to, co odkryliśmy używając tej sieci, to to, że nie wiemy, co do siebie powiedzieć. Trwa teraz wyścig. Tykają jednocześnie dwa różne zegary: jeden to dewastacja naszej planety, a drugi to potrzeba mówienia ważkich słów. Jeśli potrafimy utrzymać życie na tej planecie, to przyjdzie nowe pokolenia, które podejmie ten dialog.

O kim mówisz?

O nowym pokoleniu, które przyjdzie do klasztoru; to głównie amerykańskie dzieci. Niektóre są z pochodzenia Chińczykami, inne Murzynami, ale wszyscy wychowali się tutaj. To są dzieciaki – nazywamy je dziećmi po przejściach – które były alkoholikami w wieku lat 14, narkomanami w wieku 16 lat. Teraz są studentami, którzy pukają do naszych drzwi mówiąc: „Powiedzcie mi prawdę.” A my mówimy: „Usiądź i medytuj. Przyjrzyj się dharmie Buddy. Pomówmy o pryncypiach. Zobaczmy, co mówią nasi przodkowie. Przeczytajcie kilka starych książek i porozmawiajmy o tradycyjnych technologiach.” I kiedy robimy to wszystko, te dzieciaki mówią: „Czujemy to. Co to było?” To przebija się przez rozpacz i przez cynizm.

I to ci daje nadzieję?

Tak. Te dzieci rosły razem ze wszechobecną łącznością, o której mówiłem poprzednio. One rosły w poczuciu, że ten świat to jest sieć połączeń. I będą miały coś do powiedzenia.

Jaki to ma związek z problemami, które mamy na naszej planecie?

Świat jest nieuchwytną, olbrzymią obecnością. Co to jest świat? Jest tym, czym media powiedzą mi, że jest. To jest kula ziemska, lub jedna rozmowa telefoniczna. Nie umiem sobie poradzić z tym światem. Ale mogę poradzić sobie z moim umysłem. Mogę zapanować nad moją następną myślą, a mój umysł jest portalem do świata. Opowiem ci pewną historię. Miałem wykład w Towarzystwie Vedanta dla Hindusów w Olema. Mówiłem o synowskim szacunku. Jest to zagadnienie, o którym lubię mówić.

Masz na myśli szacunek dla rodziców?

Tak. Mówiłem o tym, jak dotykamy człowieczeństwa w najszerszym pojęciu, kiedy okazujemy szacunek naszym rodzicom. To tak, jak drzewo swoim głównym korzeniem dotyka wód gruntowych, które odżywiają wszystkie rośliny. Kiedy probujesz wyjść poprzez gałęzie, jest ich nieskończona ilość. A kiedy schodzisz do korzenia, odnajdujesz siebie, a poprzez synowski szacunek dla rodziców dotykasz całej ludzkości. Kiedy skończyłem, wstał młody człowiek wyglądający porządnie i schludnie, i mówi: „Czy mogę powiedzieć coś o tym, co usłyszałem?”
Odpowiedziałem: „Tak. Oczywiście.” A on powiedział: „Studiuję informatykę. Mówiłeś o tym, jak nasze serce staje się przejściem do uniwersalnego współczucia poprzez naszych rodziców. W moim świecie [informatyki] nazwałbym to pojedynczym serwerem-portalem z nieograniczonym dostępem pasma.” Wtedy ja powiedziałem: „Tak to jest.”

Co to naprawdę znaczy?

Poprzez ten portal kontaktujesz się z każdym. I jeśli twój umysł nie pozostaje w rozpaczy, to możesz funkcjonować i krok po kroku, ludzie to czują. Możesz to robić znowu i znowu. Po jakimś czasie dokonasz tego, co powinieneś, a świat przez to będzie lepszy – myśl po myśli. To dlatego buddyzm nie jest mrzonką, lecz czymś realnym. To jest ciągłe pytanie siebie, jaka była twoja ostatnia myśl? Czy miała znaczenie, czy nie? Jeśli to robimy, to tworzymy pokój na świecie, myśl po myśli.


Czcigodny Heng Sure

Czcigodny Heng Sure jest obecnie dyrektorem Klasztoru Buddyjskiego w Berkeley i naucza w Instytucie Religii Świata. Został buddyjskim mnichem w 1976r. Swojego nauczyciela, późniejszego Czcigodnego Mistrza Hsuan Hua spotkał, kiedy zdobywał stopień magisterski na wydziale języków orientalnych na uniwersytecie w Berkeley. Po otrzymaniu pełnych święceń w tradycji Mahajany buddyzmu chińskiego, podjął pielgrzymkę kłaniając się co trzy kroki. Z jednym mnichem towarzyszem, przemierzył 800 mil z Pasadeny do Ukiach, robiąc, co trzy kroki, pełen pokłon do ziemi . Swój wysiłek zadedykował pokojowi na świecie.
Podróż zajęła dwa lata i dziewięć miesięcy. Podczas pielgrzymki i przez następne dwa lata praktykował całkowite milczenie.

Niektóre mowy i śpiewy są dostępne na stronie: http://dharmaradio.org/

Wykłady Czcigodnego Heng Surea w iTunes

Wykładam Sutrę Avatamsaka „Rozdział Dziesięć Praktyk” w Buddyjskim Klasztorze w Berkeley w każdą sobotę wieczorem. Nasi wykładowcy John i Lucy Hall, Philips Lai, Loc Huynah i Hong Ha przygotowali nagranie, które można „ściągać” ze strony internetowej, tak aby każdy mógł posłuchać tych rozmów. To jest szczególnie ważne dla tych, którzy nie mieszkają w Kalifornii.

Oto jak to działa

Kiedy wpiszesz się na listę subskrypcji (za darmo!) używając iTunes, wykłady będą automatycznie przekazywane do Twojego komputera, jako plik audio, co tydzień. Potem możesz odsłuchiwać je w komputerze lub odtwarzać dla grupy ludzi, lub skopiować je na CD.

Jak się zapisać za pomocą iTunes:
1. Zainstaluj iTunes 6.0 (najnowszą wersję) na twoim PC lub Mac.
2. Start iTunes
3. Kliknij Music Store, Podcasts, Religion and Spirituality, Buddhism
4. Zobacz “Berkeley Buddhist Monastery”, kliknij Subscribe.

Te pliki są długie, około 25 mb. Będą się ładować dość długo, w szybkim połączeniu internetowym około 25 min. Gdy cotygodniowy wykład stanie się dostępny, będzie on automatycznie przesyłany do twojego komputera. Plik audio jest zwykle dostępny przez już kilka dni po wykładzie.
Życzymy dobrego odbioru. Mieszkańcy Klasztoru Buddyjskiego w Berkeley.


Amerykańska pielgrzymka – Trzy kroki, jeden pokłon w intencji pokoju
eBook – 352 strony – Tekst i zdjęcia – (1.6 MB) (kliknij aby ściągnąć)

Wiadomości od Prawdziwie Praktykujących – Heng Sure i Heng Ch’au.

Listy Heng Sure i Heng Ch’au… Trzy kroki i pokłon. Tak szli. Dwóch mnichów na pielgrzymce w intencji pokoju, podczas której przeżyli szereg różnorodnych spotkań i doświadczeń—wewnątrz i na zewnątrz. Te listy i zdjęcia pokazują ich niezwykłą podróż.

Dwóch amerykańskich mnichów buddyjskich podczas życiowej podróży ze śródmieścia Los Angeles do Miasta Dziesięciu Tysięcy Buddów w Talamage w Kalifornii. Podróż długości ponad 800 mil, która trwała dwa lata i dziewięć miesięcy. Kłaniali się w pokoju i dla pokoju. Dotykając czołami ziemi, otwierali swoje serca z jednym życzeniem. Pokój. Dla każdego, codziennie, wszędzie.

źródło: UrbanDharma.org