Listy Dharmy

Przedmowa do trzeciego wydania wydania

 

Napisałem przedmowy do ponad dwudziestu pięciu książek, ale bez wahania stwierdzam, że prośbę o napisanie tego wstępu przyjąłem ze szczególnym uczuciem zaszczytu – i pokory. Kategorycznie i z całkowitym przekonaniem oznajmiam, że jest to najbardziej niedoceniona książka dwudziestego wieku. Jednak po zastanowieniu staje się to oczywiste, gdyż pokora wymaga, aby autentyczna duchowość i wizerunek medialny znajdowały się wobec siebie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym. („Módl się na osobności”.) Pokora uwidacznia się również poprzez to, że „Wiadomości” w tytule przyjmują formę codziennych listów pisanych do czcigodnego mistrza Hsuan Hua przez jego dwóch uczniów, którzy odbyli liczącą osiemset mil podróż ze Świątyni Złotego Koła w Południowej Pasadenie do Miasta Dziesięciu Tysięcy Buddów blisko Ukiah. Tę odległość przebyli w tradycyjny pokutniczy sposób: po trzech krokach wykonywali pełny pokłon. Jeden z nich złożył śluby całkowitego milczenia w czasie pielgrzymki i kolejnych trzech lat; drugi załatwiał praktyczne sprawy, rozmawiał, zajmował się prowadzeniem samochodu, gotowaniem i od czasu do czasu nieprzyjaznymi gośćmi, równocześnie znajdując czas na pokłony.
Powiedziawszy, że jest to najbardziej niedoceniona książka dwudziestego wieku, pragnę dodać tylko, że uważam ją za jedną z najbardziej inspirujących książek. Możliwość obserwowania i choćby tylko pośredniego uczestniczenia w codziennym życiu i praktykach tych dwóch prawdziwych kultywujących stanowi lekturę, której zdolność podnoszenia na duchu ustępuje jedynie świętym księgom. Dlatego ze złożonymi dłońmi kłaniam się przed tymi prawdziwymi kultywującymi w głębokim gassio.
– Huston Smith, maj 2009.

Posłowie

Przez prawie trzy lata mojego życia te listy były jedyną formą kontaktu z zewnętrznym światem. W czasie całej pielgrzymki (trzydzieści miesięcy), a potem przez kolejne trzy i pół roku, zachowywałem całkowite milczenie. Jedyną osobą, z którą rozmawiałem podczas całych sześciu lat był Mistrz Hua, a miało to miejsce przy okazji jego rzadkich wizyt albo podczas naszych podróży, żeby się z nim spotkać. Pomiędzy tymi wizytami pisanie listów do Mistrza z autostrady było dla mnie jedynym sposobem komunikowania się z moim nauczycielem. Dla mnie stanowiło to osobiste wyzwanie: próbować wyrazić swoje myśli i uczucia na odległość i tylko przy pomocy pióra.
Na wiele sposobów odbyłem dwie pielgrzymki: zewnętrzną podróż robienia pokłonów na autostradzie i wewnętrzną podróż milczenia. Jednym konkretnym rezultatem zachowywania milczenia było to, że moje słowa stały się dla mnie dotkliwie przejrzyste. Przez słowa i wyrażenia dostrzegałem motywacje kryjące się za moją mową; te motywacje często były pretensjonalne, pokrętne i rzadko szczere. Częściej mówiłem dla efektu, niewiele dbając o szczerą prawdę. Jeśli z praktyki milczenia wyciągnąłem jakąś naukę, to jest nią to, że dla rozwijania cichego umysłu niezbędnym warunkiem jest serce wolne od fałszu. Pielgrzymka nauczyła mnie patrzeć na myśli kryjące się za słowami. Żeby uporządkować swój umysł, najpierw musiałem uporządkować swoje słowa. A więc, kiedy miałem okazję wysłać list do czcigodnego Mistrza, kusiło mnie, żeby upiększyć doświadczenie. W młodości nabrałem wprawy w przyprawianiu opowieści „solą i octem”, dramatem i pieśnią, żeby zwykłemu życiu przydać więcej smaku. Teraz jednak, kiedy byłem pielgrzymującym mnichem przestrzegającym ślubu milczenia, nie miałem publiczności, nikogo, na kim mógłbym robić wrażenie. Zostałem sam ze swoim piórem, żeby wyrazić swoje serce, a kiedy pisałem, nawyk upiększania prawdy poddawany był ocenie. Walczyłem z dwiema stronami mojej natury: ‘duchem’, który pragnął wydawać się szczególny i mnichem, który starał się być szczery. ‘Duch’ wpadał we wściekłość, żądając uwagi, przeskakując z nogi na nogę, żeby być zauważonym. Robiący pokłony mnich próbował go powstrzymać i sprowadzić ego na ziemię. Presję zwiększała świadomość, że Mistrz Hua wyraźnie widział moje nawet najlżejsze pragnienie bycia kimś szczególnym.

W tych okolicznościach pisanie listów do mądrego i przenikliwego nauczyciela uczyło pokory i wyzwalało. Zacząłem zdawać sobie sprawę, często boleśnie, że fałszywe słowa nie mogą nigdy przynieść prawdziwych rezultatów, do których dążyłem. Naciągając prawdę, zamiast iść do przodu, hamowałem siebie. Praktyka robienia pokłonów w ciszy pozwoliła mi odkryć i usłyszeć mój prawdziwy głos, wolny od pragnienia, żeby robić wrażenie i być lubianym.
Mam nadzieję, że te listy pozwolą czytelnikowi podążyć śladem nieudolnych kroków dwóch młodych amerykańskich mnichów w życie samodoskonalenia pod cierpliwym przewodnictwem wprawnego nauczyciela buddyjskiego. Te listy relacjonują nasze szczere próby informowania go o naszych krokach i potknięciach, i czerpania z jego inspiracji, kiedy zaznajamialiśmy się z dharmą na autostradzie biegnącej wybrzeżem Pacyfiku, z dala od klasztoru.

Uczeń Guo Zhen (Rev. Heng Sure) kłania się szacunkiem

Marzec, 2011
Oryginalny tytuł „Wiadomości od Prawdziwych Kultywujących” nadał temu zbiorowi Mistrz Hsuan Hua, nasz nauczyciel. Te listy nie były pisane jako jeden tekst, ani nawet z ideą, że ostatecznie zostaną zebrane w formę książki. Możemy tylko domyślać się, dlaczego Mistrz wybrał ten tytuł. Jego polecenie dotyczące pisania brzmiało: Powinniście pisać każdego dnia. Zapisujcie ‘z uda’ (wskazując na bawełnianą mnisią torbę, która była przerzucona przez ramiona i spoczywała na udzie, w której trzymaliśmy notatnik), pierwszą myśl, która się pojawi i taką jaką ona jest. Nie upiększajcie i nie próbujcie udawać ładnych. Co najważniejsze, łączcie swoje codzienne doświadczenie na drodze z Sutrą Awatamsaką. Odkrywajcie zasady sutry w szczegółach waszej kultywacji na drodze; i niech te zasady kierują detalami waszych bezpośrednich doświadczeń. Niech one ‘wzajemnie się przenikają bez przeszkód’. Kiedy staną się jednym, nie dwoma, coś wartościowego może powstać z waszego pisania.

Przede wszystkim, nakłaniał nas, żebyśmy „byli szczerzy”. „W każdym kroku, jaki stawiacie, w każdej myśli, we wszystkim, co robicie, musicie być szczerzy”. Sens tego pouczenie, oczywiście, ma wiele warstw; wiele z nich wciąż wyjaśniamy i mamy jeszcze do odkrycia. Ale, najbardziej bezpośrednio, znaczyło ono, że nastawialiśmy się tak, (chociaż oddaleni o mile od naszego nauczyciela) jakbyśmy byli w jego bezpośredniej, twarzą w twarz, obecności. A w tej ‘obecności’ zawsze mówiło się z serca – niestrzeżona, bezpretensjonalna, prosta przejrzystość i bezpośredniość pierwszej myśli. Mistrz nie słuchałby niczego innego; albo, w najlepszym razie, cierpliwie by słuchał takiego paplania, dopóki nie znajdziemy tego głosu, tego serca. Bo tylko w takiej otwartości, niemal dziecięcej bezbronności, może dokonać się autentyczna nauka i transformacja.
Ten stan umysłu, a nie klasztor lub świątynia, był naszym prawdziwym ‘klasztorem’. Listy były więc próbą utrzymania przy życiu pożegnalnego pouczenia Mistrza: „Na autostradzie zachowujcie się tak, jakbyście nigdy nie opuścili klasztoru”.

„Kultywujący” to tłumaczenie z chińskiego, oznaczające tych, którzy podejmują poważny trening, wkładając w niego szczery osobisty wysiłek; którzy naprawdę ‘wykonują pracę’. Wyraża to uczucie autentycznego dążenia do oczyszczenia serca, uporządkowania umysłu. Nasze listy były raportami z terenu do naszego mentora o naszych zmaganiach z tą żywą praktyką. Prawdziwe samodoskonalenie nie zawsze jest gładkie lub eleganckie; ma w sobie cechę ‘ostrych krawędzi’. Co więcej, często pisaliśmy te listy w niskiej temperaturze, pod drzewem, żeby ukryć się przed słońcem, albo skuleni w samochodzie podczas burzy. Korespondencja z drogi odzwierciedla te wewnętrzne i zewnętrzne warunki. Listy były, i pozostają, napisanymi ołówkiem laboratoryjnymi notatkami uczniów w kuźni, próbującymi przekuć siebie w coś autentycznego, coś świeżo przemienionego.
„Wiadomości”, jak sądzimy, znaczyły, „na gorąco; jak się dzieje; wiadomości z ostatniej chwili”. Oddawały smak doświadczenia w drodze: ciągły i nadawany na żywo rozwój wydarzeń, testów i niepowodzeń. W taki sam sposób, w jaki przychodzą do nas codzienne wiadomości, te „wiadomości” przychodziły w czasie rzeczywistym, surowe i świeże, nieprzewidywalne. Żywe, niezdarne, nie interpretowane.

Odbiorcą, oczywiście, był sam Mistrz, któremu chcieliśmy się zwierzać, czasem coś mu wyznać, a najczęściej, otrzymać od niego wskazówki. Ponadto, siadając do pisania przy drodze, zawsze mieliśmy uczucie, jakbyśmy przenieśli się w inną przestrzeń, w której komunikowaliśmy się z kimś lub czymś znacznie większym. Docieraliśmy do szerszego wszechświata mądrych doradców – społeczności podobnie myślących kultywujących Drogę – który nie ma czasu ani miejsca.
Później dowiedzieliśmy się, że Mistrz kazał czytać te listy głośno dla całej społeczności podczas jego wieczornego wykładu sutry. A więc, pisaliśmy dla całej jego rodziny studentów i uczniów, a nie dla jednej osoby. Krótko mówiąc, pisanie, podobnie jak robienie pokłonów, było lekcją oczyszczania własnych serc i próbą zharmonizowania się z naszą ‘pierwotną naturą’.
Często podczas tych samych wieczornych wykładów wszyscy otrzymywali naukę; otwieraliśmy swoje serca i umysły na nauki, podnosiliśmy swoje wątpliwości i pytania, przynosiliśmy swoje ‘brudy’, żeby żałować przeszłe wykroczenia i obecne błędy, składać natchnione ślubowania i ogólnie rzecz biorąc mówić prawdziwie i słyszeć prawdziwie. Najczęściej byliśmy skrępowani, bezbronni i niezdarni; jednocześnie to było radosne, wyzwalające i podnoszące na duchu. Takie samo było doświadczenie pisania tych listów.

Uczeń Guo Ting (prof. Martin Verhoeven) kłania się z szacunkiem